pożądanych etykiet. Jednak wystarczył moment jego nieuwagi. Nie wiedział, że znalazł się w pułapce. W zabójczej sieci błysku jej źrenic, śmiejących się kącików ust, matowego tembru głosu.
Po chwili napełniał już kieliszki kolejnymi rocznikami Chateau Margaux, skarżąc się jednocześnie, że Belgowie nie potrafią rozmawiać o winie, że jest w nich tyle obojętności. Miałem łzy w oczach kiedy mi o tym opowiadała. Żeby odreagować, wieczorem zacząłem gnieść ciasto na pizzę i popijać tanie proste soave. Ale nie byłem zły.
Nie tak dawno wróciła z Wiednia i przywiozła w bagażniku plastikowy kontener, upaprany jeszcze austriackim błotem. W nim klasyczne litrowe butle z zakapslowanym veltlinerem i blauer portugieserem. Z odbitymi na ksero etykietami, krzywo naklejonymi na flaszki. Grüner nawet jeszcze dało się pić. Z portugieserem był większy problem. Ona była jednak bardzo dumna. Te wiejskie butelki mówiły tonem, który miał własną chropowatą barwę. Bez udawania, wątpliwości, tajenia prawdy. Sprowadzały rzeczy do ich rzeczywistych rozmiarów, uciekając od projekcji czy zmyślenia. Chcę wierzyć że zrozumiałem co chciała mi powiedzieć.
Czasem rozmawiamy w półmroku, szeptem. Ma chłodne dłonie. Na stole leżą jej kolorowe rękawiczki. Słyszę jeszcze kroki ostatniego przechodnia. Spóźnione, pośpieszne, coraz dalsze. Obrazy blakną. Muszę pamiętać jeszcze tylko o jednym. Mam jutro kupić bombki na choinkę.
Wszystkim bez wyjątku życzę miłych Świąt i dobrego Nowego Roku