gasificado zamykane krachlówą. Śniadanie było godne mistrzów.
W nadmorskim kurorcie L’Escala odwiedzaliśmy ulubiony sklep, który mieścił się niedaleko nadbrzeżnego deptaka. Wewnątrz setki butelek. Naszą uwagę przykuwały jednak beczki. Było ich siedem. Trzy z winem wytrawnym w kolorze czerwieni, bieli i różu. Kolejne trzy w tych samych barwach tyle, że w wersji słodkiej.
Siódma cieszyła się największą popularnością. Sangria. I kolejka Niemców z kubełkami w rękach. Wychodziliśmy rozbawieni z innym skarbem. Słoikami oliwek nadziewanych anchois albo puszką sardeli. Nasza mieszczka zatykała demonstracyjnie nos. Wypadało jedynie kupić butelkę białego wina z kastylijskiej Ruedy. Zawsze byliśmy fanami Realu Madryt.
Potem szukaliśmy śladów po Salvadorze Dali w Cadaques i Figueres. W Barcelonie podziwialiśmy dzieła Gaudiego, poety architektury.
Patrzyliśmy na tą samą katedrę, kąpaliśmy się w tym samym morzu, piliśmy wino z tej samej butelki. Wydawało się nam że nic się nie kończy, a wszystko się zaczyna.
Wkrótce potem rozstaliśmy się. On odszedł. Zostawił po sobie to wspomnienie i tych kilka pustych butelek z Riojy. Mam nadzieję, że dziś jest jak w tym krótkim wierszu, napisanym wedle staro japońskich reguł. Czasem jego śmiech, słychać w moim śmiechu.